Pozdro dla kumatych! – kończy swoje internetowe ironiczne wrzutki młodzież. Co bardziej internetowi piszą tylko trzy litery: PDK. I takim dyskretnym PDK jest też książka Jacka Kusińskiego „Szalone miasto. Niezwykły reportaż z Łodzi 1884-1918”. Fantastyczna orgia gazetowych ogłoszeń i minireportaży po trosze stanowi detektywistyczną szaradę ułożoną przez autora, a dla wielbicieli Łodzi i jej dawno minionej przeszłości jest kopalnią istnych kuriozów. Część trzeba śledzić z lupą i napiętą uwagą.
Oto i miasto w pierwocinie, w jego szczycie rozwoju – w ciągu XIX wieku ilość mieszkańców zwiększyła się 600-krotnie! Od małego miasteczka, właściwie wsi zagubionej wśród leśnych wzgórków i rzeczek, aż do przemysłowej metropolii, dymiącej czarnym dymem „tysiąca kominów”. Przybywają liczni i zewsząd, zwabieni możliwością pracy albo koniunkturą dla otworzenia własnego biznesu. Niemcy, Polacy, Żydzi, Rosjanie. Ale też Francuzi i Włosi. Anglicy otwierają tu swoje fabryki, przywożąc przy okazji tenis i piłkę nożną. Biznesy, niczym wańka wstańka – powstają, zarabiają, upadają, znów się otwierają.
Jest tak: Friedmann ma weksel Szapira z żyrem Glassa, rewindykator jest Barmsztajn… On daje dwadzieścia procent, franko loco towar jest u Lutmanna, tylko ten towar jest zajęty przez Honigmanna z powodu weksel Reuberga. Za ten weksel Reuberga można dostać gwarancję od jego teścia Rozencwajga, tylko on jest przepisany na Rozencwajgową, a Rozencwajgowa jest chora…
– A co jej jest?
– Co by i nie było, to my dziedziczymy dwadzieścia procent, tylko Lutmann musi mieć pewność, że Honigmann go wypuści, oczywiście, jeżeli Rozencwajgowa jeszcze dziś się przeniesie na łono Abrahama, to Malwina Fajnsztajn nie ma nic przeciwko, tylko Lipszyc musi mieć pięćset dolary…
Najwięksi rosną w siłę, stają się imperiami. Najprawdziwszymi. Miastem w mieście.
Od spodu ciżba najbiedniejszych – ci co załapali się na pracę w fabryce mogą uważać się za szczęśliwców, ci co nie dali rady – czasem mdleją z głodu na ulicach. Ale nie są zupełnie sami. Ochronki, szpitale, łódzkie Pogotowie czasem wyciągną pomocną dłoń, czasem nakarmią darmowym obiadem. Większość jednak musi radzić sobie sama – zdarza się, że przy pomocy Browninga, a kto nie ma, to i noża. Wszystko to opisują gazety.
„Rozwój” 16 lutego 1905[rok znaczący – przypis mój]: Zgubiono na podwórzu przy ulicy Mikołajewskiej 40 [dziś Sienkiewicza] rewolwer systemu Browning. Uprasza się o łaskawe zwrócenie takowego za nagrodą na ul. Mikołajewską 40 II piętro do W-go Skowrońskiego.
Uliczne bójki, nocne strzelaniny, zabójstwa majstrów w zemście albo z poczucia wyzysku. Bomby chowane po szopach i piwnicach. Zuchwałe kradzieże w pałacu Poznańskiego. Dzieje się. Carska policja trzyma nad tym wszystkim łapę. Aresztuje. Winny czy niewinny – do tiurmy. Przy czym zadziwiająco mało jest konfliktów narodowościowych. To niezwykłe, ale prawdziwe. (Potwierdzają to także liczne wspomnienia). Społeczności polska, żydowska, niemiecka znajdują sobie swoje nisze, specjalności, rewiry, miejsca dominacji. Ale żyją jak w klinczu, uścisku zależności – spleceni. Rozpychają się łokciami, tłuką się po łbie, ale tylko dlatego, że ktoś komuś wszedł w szkodę, a nie dlatego, że jest Żydem, czy Polakiem. Omijają się, współżyją, rywalizują. Europejski Nowy Jork!
Za to pod względem religijno-wyznaniowym jak „U Pana Boga za piecem” – pełen ekumenizm. Katolickie gazety relacjonują i przyklaskują budowie nowej synagogi:
„Godzina Polski” 16 października 1917: W synagodze przy ul. Spacerowej
Wczorajszy „Lodzer Volksblatt” donosi o nabożeństwie w synagodze przy ulicy Spacerowej, co następuje: O godz. 10-ej rano w synagodze zebrali się radni frakcji żydowskiej, przedstawiciele komitetu syjonistycznego, uczniowie i personel nauczycielski gimnazjum żydowsk. Przed kazalnicą stała straż ze sztandarem niebiesko-białym, drużyny skautowe „Debora” i „Judyta”. Straż trzymają skauci żydowscy. Kantor Alterman odśpiewał psalmy i hymn „Boże coś Polskę”, a dr. Braude mówił o epoce Kościuszkowskiej. Słowami: „Wolność dla wszystkich obywateli Polski, bez różnicy nacji” kaznodzieja zakończył swoją mowę.
Nowej Synagogi już dziś nie ma, jak wiadomo. Wygon parkingowy w samym centrum miasta kłuje od lat w oczy. Będzie kłuł, aż nie powstanie tam stacja „łódzkiego metra” – nowo projektowanego tunelu średnicowego.
Póki nie nadeszła druga wojna – jednak pełen ekumenizm. Także w bandyterce.
„Rozwój” 30 maja 1906 roku: Złapał się
Karol Gasman i Leon Antczak, znani dobrze policyi złodzieje, okradli sklep przy ulicy Widzewskiej pod nr 146 [dziś – Kilińskiego]. Skradziony towar obaj poszli sprzedać do pasera Matela Herszmana. Lecz ten, nie mając pieniędzy, zajął się nastręczeniem innego kupca, którego zaraz przyprowadził do swojego mieszkania. Po krótkim targu nastąpiła zgoda, przybyły dał złodziejom 60 rb., a pozostałe 20 rb. zobowiązał się dopłacić, gdy towar weźmie na furmankę. Po upływie pół godziny kupiec przybył, wręczył złodziejom 20 rubli; a gdy towar zabierał, Antczak spytał gdzie kupiec mieszka, a gdy posłyszeli adres, obaj złodzieje poczęli się śmiać z Najmana. Po chwili przyczyna śmiechu wyjaśniła się, gdyż towar został skradziony temuż Najmanowi, oczem on nie wiedział, gdyż nie był jeszcze w sklepie. Paser, przekonawszy się, że kupił własny towar, nie dopominał się o zwrot pieniędzy, lecz prosił, aby tylko nie wydali go złodzieje, że od nich kupuje kradzione przedmioty. Za inne sprawy ci sami złodzieje osadzeni zostali w więzieniu, gdzie przy badaniu opowiedzieli powyższe.
W tym wszystkim Jacek Kusiński chowa swoje rodzynki dla kumatych. Dlaczego akurat taki pitawalowy fragment przykuł jego uwagę?
„Rozwój” 17 stycznia 1907: Dziś o godzinie 12-ej w nocy na ulicy Widzewskiej [dziś Kilińskiego], przed domem N. 16 na Ignacego Praszkiera napadło trzech ludzi, uzbrojonych w rewolwery. Bandyci kazali Praszkierowi podnieść ręce do góry, rewidowali kieszenie, zabrali mu paszport i kilka rubli i z łupem umknęli.
Ano, kto nie wie, ten może domyślać się po ogłoszeniach trzy strony dalej – zakład Gersona Praszkiera to znana w Łodzi fabryka maszyn pod pobliskim adresem. Jakiś członek jego rodziny o mało nie dostał w łeb na swojej własnej ulicy. Dobrze, że wystarczyły ruble. Może zresztą to zbieżność nazwisk – w Łodzi działało kilku Praszkierów.
Albo wśród innych taka wzmianka:
„Nowa Gazeta Łódzka”, 18 marca 1914: Odczyt E. Niewiadomskiego „Wyspiański jako malarz” odbędzie się dziś 18 b.m. o godz 8 i pół. wiecz. w sali pracowników handlowych (Spacerowa 21). Odczyt ten w gronie inteligencji naszej wywołał duże zainteresowanie. Pozostałą niewielką ilość biletów można nabywać przy wejściu na salę.
O rany! Z całą pewnością to przyszły zabójca prezydenta Narutowicza, malarz i krytyk sztuki, daje w Łodzi owe godne zainteresowania odczyty.
Oprócz doznawania przyjemnej historycznej rozrywki książkę tę trzeba czytać z nastawionym pilnie radarem, żeby wyśledzić autorskie łamigłówki, jakie Jacek Kusiński układa z zamierzchłych gazet. Z pewnością nie znalazłem wszystkich, ale może inne radary je wyśledzą.
Nieznani i bezimienni, ludzie, których dwadzieścia lat później zapewne pochłonęło łódzkie getto i wojna. Między nimi nazwiska największych sław bywających w Łodzi: Isadora Duncan, Sara Bernhard, Pola Negri, nasz własny Zelwerowicz, warszawska Modrzejewska.
„Rozwój” 28 września 1909 roku: Tadeusz Joteyko udziela lekcyi gry na wiolonczeli i fortepianie, również teorii muzyki i kompozycyi. Nawrot 23, między 7- 8.
Tadeusz Joteyko to znany w międzywojniu dyrygent i kompozytor, a przy tym erudyta pierwszej wody – współtwórca encyklopedii.
„Rozwój” 28 kwietnia 1906 roku: Inżynier – Budowniczy Adolf Zeligson przeniósł biuro z fabryki I.K. Poznańskigo na ulicę Piotrkowską No.121 Przyjmuje od 4ej do 6ej.
Ha! To właśnie ten architekt, który jest współbohaterem anegdotki (prawdopodobnie wymyślonej) o tym, w jakim stylu pragnie mieć swój pałac Izrael Poznański. „Mnie stać na wszystkie style” – miał odpowiedzieć fabrykant. Zeligsonowi właśnie.
„Dziennik” 31 maja 1892 roku: Aparat błyskawiczny uwiecznił parę osób zebranych na obiedzie w Grand Hotelu, wydanym z powodu 500-letniego jubileuszu istnienia artyleryii ruskiej. Zdjęcia fotograficzne wyszło bardzo dobrze a dokonał go właściciel jednego z tutejszych zakładów fotograficznych p. Stumman.
Ów zasłużony pan Eliasz Stumman, jeden z pierwszych fotografów łódzkich, o których się pisało już kiedyś na blogu – LINK
Wśród tysięcy innych ogłoszeń i notatek nagle taka „łamiąca wiadomość”:
„Rozwój” 18 października 1909 roku: Oddział łódzki Towarzystwa kultury polskiej (Średnia No.11) [Pomorska 13] urządza we wtorek 19 października o godz 8 1/2 wieczorem wieczór dyskusyjny na temat: „Czy istnieje bezwzględna moralność dla wszystkich”
Mamy dowód!!! Postmodernistyczny relatywizm zaczął się już w 1909 roku.
No i hit sezonu oraz ogłoszeń z naszej książki:
„Rozwój” 19 stycznia 1900 roku: Zaginęła waliska przewiązana sznurkiem z książkami naukowemi, jadąc z Pabianic do Łodzi. Łaskawy znalazca rzeczy odnieść na ul. Mikołajewską No.9, Mencel.
Czytelnik tego ogłoszenia już buduje w swym umyśle wizję owego nieszczęsnego właściciela książek naukowych w „walisce przewiązanej sznurkiem”, która podróżuje z Pabianic do Łodzi.
Wielką zaletą „Szalonego miasta” jest przywracanie pamięci o miejscach niezwykle charakterystycznych, a już całkowicie zapomnianych. Między innymi takich, które zupełnie zniknęły z powierzchni miasta, zmiecione przez historię, jak sen jaki złoty. A przecież stanowiły żywe byty, trwały latami i ludzkie się w nich kotłowały sprawy. Łódź w nich się tworzyła. Na przykład nieistniejąca już kamienica Mikołaja Starka przy ulicy Widzewskiej 38. Dziś jest tam wygon i parking pod adresem Kilińskiego 38. A przecież stała tam jedna z największych kamienic w mieście, tak wielka i znana, że w ogłoszeniach nie pisano adresu, tylko po prostu „u Starka” i wszyscy wiedzieli gdzie to. W kamienicy tejże, w szczytowym okresie mieszkało – uwaga uwaga! – 450 rodzin!!! W tym samym czasie pracowały tam sklepy kolonialne, fabryki pudełek i introligatornie, kancelarie adwokackie i pralnia chemiczna! O wszystkim tym można się przekonać czytając „Szalone miasto”. Dowiemy się też, że psy gubiły się w Łodzi stadami.
„Dziennik” 17 listopada 1885 roku: Pies rasy angielskiej (buldog) żółty, uszy i ogon ucięte, zaginął w przeszłym tygodniu (…) Za przetrzymywanie nieprawny znalazca pociągniętym zostanie do odpowiedzialności sądowej”.
„Dziennik” 1 września 1891 roku: W dniu 17 b.m. zaginął pies, płowej maści dog angielski wabiący się Niger. Kto odprowadzi (…) [itd]
„Dziennik” 24 lutego 1892 roku: 8 lutego zaginęła suka pointer, biała w kasztanowe łaty, małego wzrostu, wabi się Alma, po przebytej chorobie upada nieco na nogi. Znalazca raczy takową odesłać (…) do domu Starka ulica Cegielniana No1437
Czy ktoś ich przypadkiem nie przerabiał na kiełbasy? Wymienieni z nazwisk są właściciele tychże pupili – wszyscy jednego zawodu, związanego z naszym ukochanym zaborcą. Bardzo ciekawe. Niech się cieszą właściciele, że to nie ich przerabiano.
„Szalone miasto” nagle przywraca na mapę nieistniejące, a znane dawniej łódzkie hotele – Niemiecki, Bristol, Europejski, Manteuffla, Nowo-Europejski, Victoria, w których goście przybywają i wyjeżdżają, ogłaszając to, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, w lokalnej prasie. Czasem tylko sprzedają przy tem kanarki prosto z gór Harzu. Za chwilę czytamy niespodziewaną relację z budowy „najnowocześniejszego” Hotelu Savoy. A patrzcie państwo – tutaj pan Meyer przenosi swoją fabrykę z Piotrkowskiej, przeznaczając dawne budynki na hotel (!) Grand Hotel, w którym zaraz goście, potem wojna, Rosjanie, przejście frontu i Niemcy. Potem wolna Polska. Potem znów wojna. Potem komuna. Potem my.
Tor wyścigów konnych na Rudzie Pabianickiej – przyznaję ze wstydem, że dowiedziałem się o nim dopiero w tym roku i to z mapy Google, a nie książek historycznych. Jedynym mym usprawiedliwieniem jest to, że mieszkam na dokładnie przeciwnym geograficznie krańcu Łodzi. Cóż się tam nie działo, na tych Wyścigach! Gonitwy, wzloty aeroplanów, ryczące motory Gnom [Gnome] i Bleriot o sile 80 koni. I jakie nazwiska! Hrabia Scipio del Campo, Alfons Poirée (obydwaj ludzie-legendy), lotnicy niemieccy i rosyjscy. Podobne atrakcje w dawnym Helenowie. Tam natykamy się na Czesława Tańskiego – samego ojca i matkę polskiego lotnictwa (a przy tym rzeczywistego ojca Tadeusza Tańskiego – genialnego konstruktora z C.W.S).
Inne zapomniane miejsce – teatr Sellina (Apollo) przy dzisiejszej Legionów 14/16 dawał liczne przedstawienia teatralne i rewiowe, czasem naraz, co powodowało groteskową walkę postu z karnawałem. Oburzony reporter pisze:
„Dziennik” 29 września 1888 roku: (…) Od wielu lat w ogródku [teatralnym- przyp. mój] rozpanoszyła się hołota szansoneciarska, wyuzdana, wstrętna, awanturnicza, której bachanalia zbyt często kończą się skandalem i bójką. Wspominaliśmy w swoim czasie do czego doszła zuchwałość szansoneciarzy gdy usiłowano wyprzeć ze sceny teatru letniego bawiące u nas towarzystwo dramatyczne. Ulegając opinii publicznej indyianie i kuglarze, z całą sferą szansoneciarską, przenieśli się do Sali Variete i popisywali się równocześnie z przedstawieniami artystów dramatycznych, a ich kasa, urządzona na miejscu teatralnej, była powodem licznych nieporozumień i zajść niemiłych dla publiczności.
Oprócz bigosu towarzyskiego, krótkie, celnie dobrane wstawki uświadamiają nam, że życie to nie jest bajka i teatr, a zwłaszcza w rosyjskim zaborze:
„Rozwój”, 19 stycznia 1906 roku: Aresztowanie
Kuplecista Alfred Kłos (pseudonim Kadmin), poddany szwajcarski, za odśpiewanie w teatrze Apollo kupletu przeciwko rządowi, został aresztowany zaraz po zejściu ze sceny.
Tymczasem chwilę wcześniej ogłoszenie gazetowe z teatralnym adresem:
„Rozwój” 10 września 1903 roku: Przybłąkał się biały kozioł. Do odebrania na ulicy Konstantynowskiej nr 14 w remizie Sellina.
Książka Kusińskiego, prawdziwy almanach przeszłej Łodzi, jest ułożona, co ciekawe, wedle klucza adresowego. Jest to słuszna koncepcja – wiąże ową księgę nie z abstrakcyjnym, historycznym i ogólnym „miastem”, a z konkretną lokalizacją, działką, kamienicą, którą mijamy codziennie idąc do pracy czy do sklepów. Lecimy „Szalonym miastem” ulicami i numerami domów po kolei, tylko daty artykułów gazetowych migają przed oczami i trzeba brać z pamięci kontekst historyczny, w jakim były one pisane. Rok 1900 to jednak nie ten sam czas, co okres głodu i smuty po niemieckich rekwizycjach wojennych piętnaście lat później. Nie ten sam, choć wciąż pod tym samym adresem.
Słodko i chwalebnie jest też zanurzyć się w teksty sprzed stu laty, używające innego słownictwa, dziesięć razy bardziej bezpośrednie niż dzisiejsze. „Trup” to w „Szalonym mieście” – trup, a nie żaden zmarły czy zgasły. Świetnie jest też to, jak niektóre słowa zmieniły znaczenie. Taki na przykład „koszykarz”. Mieliśmy w łodzi wielu znanych koszykarzy. Głównie żydowskich. Albo „etap”. Gdybym nie czytał „Szwejka” to nie wiedziałbym, w jaki sposób przetransportowano podejrzanego z dworca Kolei Fabrycznej Łódzkiej do warszawskiej Cytadeli.
Zapewniam również, po przeczytaniu, że sto lat temu RODO było zupełnie nieznane – ku uciesze czytelnika. Historie bezpośrednie i z nazwiskami, ludzkie tragedie oraz wynalezione przez Jacka Kusińskiego liczne ludzkie komedie, powodujące uśmiech. Kariery od milionera do pucybuta to jeszcze nic, są tam kariery od złodzieja do szanowanego piekarza, wystarczyło uważnie przeczytać kilka tysięcy wydań z XIX-wiecznych gazet i wyłuskać odpowiednie artykuły.
Żyję tu od urodzenia i bardzo lubię to miasto. Ale przyznaję, że historia i topografia Łodzi zaczyna mi się jako-tako układać w całość dopiero teraz, po wielu latach. Książka Jacka Kusińskiego jest w tym wydatną pomocą, a przy tym rozrywką. Jak mówił Tytus de Zoo: „Ucząc – bawi, bawiąc – uczy. Śmiech dla samego śmiechu, to tylko niepotrzebna strata chichotów”.
Mam honor polecić tę księgę łaskawym względom wszystkich lodzermenschów (to archaizm z przesiąknięcia językiem stuletnich ogłoszeń).
Fabrykant
P.S. Wreszcie! Wreszcie z ulgą mogłem przeczytać licznie użyte słowo „onegdaj” w jego pierwotnym znaczeniu. Co za ulga!