Mam ambitny plan obejrzenia całego Netflixa. Zacząłem dopiero, dużo jeszcze przede mną. Najważniejsza jest konsekwencja i unikanie zbyt dużej ilości alkoholu podczas seansów, ponieważ można się wciągnąć. W sumie to fajnie, że ci wszyscy twórcy tak się dla nas starają – reżyserzy reżyserują, najęci scenarzyści piszą jak najęci, a aktorzy są od grania. Nie zawsze im wszystkim wychodzi, ale dość często – tak. Też bym tak chciał. Nasz sezon recenzyjny kręci się dalej. Oto odcinek drugi. Jak to piszą: S1O2.
Skala sześciogwiazdkowa:
****** oczu nie można oderwać
***** bardzo duża satysfakcja
**** dobry
*** może być, ale może też nie być
** słabo, jest słabo
* w ogóle nic ni ma
Hinterland – Sezon 1 *****, kolejne – w trakcie
Szukałem długo jakiegoś serialu sensacyjnego, dobrego, niewulgarnego, dającego czasem pokarm do zastanowienia. Znalazłem u Brytyjczyków (znowu). U Brytyjczyków znalazłem, ale bynajmniej nie u Anglików. To serial walijski. Wyróżnia się na tle innych. Miłośnicy Henniga Mankela i wallanderopodobnych kryminałów nie będą zawiedzeni. Jest klimat! Serial w oryginale nazywa się po walijsku Y Gwyll, czyli Mrok i mroku w nim nie brakuje. Nie tylko fizycznego mroku, ale też licznych mroków ludzkich dusz. Zagadki kryminalne, choć dzieją się lokalnie, w małej społeczności, przypominają charakterem raczej dzieła Szekspira. Namiętności buzują podskórnie w milczących i skrytych mieszkańcach walijskiej wsi. Dziwne zdarzenia nieodmiennie wiążą się ze starymi historiami, czasem nawet i z przedwojnia. Mają głęboko sięgające korzenie, swój background. To po walijsku będzie cefndir, jak podpowiada translator gugla.
Rzeczy owe dzieją się w pejzażach nie z tej ziemi. Nie widzieliście takich jeszcze, no chyba że byliście w Walii. Są to pejzaże do oglądania i fotografowania – styk nagich wzgórz z morzem, klify i owcze pastwiska, wodospady. Ulewne deszcze i szara niepogoda. Tak. Zdecydowanie one są do obejrzenia i do szybkiego wyjechania z nich. Na pewno nie do mieszkania. Niemniej – wieś walijska niezwykle przypomina naszą, polską. Co chwila łapałem się na wołaniu do Współfabrykantki – o, zobacz, zobacz tzw. pierdolnik polski! Nie jest tam szczególnie bogato (choć auta, jedno w drugie, z napędem na cztery) i nie panuje tam bynajmniej jakiś szczególny germański porządek – farmy rozrzucone gdzieniegdzie po wzgórzach, ze sporymi dystansami, tworzą bardzo sugestywny anturaż do zbrodni.
Tropi owe zbrodnie człowiek ze skazą, grany bardzo oszczędnie przez Richarda Harringtona (detektyw Mathias). Z początku wydawało mi się, że przesadza z tą oszczędnością, że gra drewnianie, ale nie. Ma to swój cel i przyczynę. Niejakim symbolem tej postaci są samotne joggingi w pustym pejzażu, jakie uprawia w każdym odcinku (od nich zaczyna się serial – więc zdradzam niewiele). Mathias jest outsiderem – zesłanym (lub zbiegłym?) na prowincję policjantem, który pomału poznaje tamtejsze stosunki i życie społeczności. Zdaje się, że nigdy go nie poznamy do końca, jest człowiekiem zamkniętym, skrytym, milczącym, ale kiedy trzeba – uderza słowem celnie i boleśnie. Czasem niespodziewanie i z niego wyłażą skryte uczucia albo nieoczekiwany sentymentalizm. Otacza go kilka osób z lokalnej policyjnej komendy, które nienachalnie (jak wszystko w tej Walii) ubarwiają charakterami akcję. O nich też dowiadujemy się wszystkiego baaaaaardzo stopniowo. Niemniej – napięcie jest, oj jest, z lekkimi akcentami grozy i dreszczy. Z detektywem Tomem Mathiasem mamy też cechę wspólną – lubimy grzebać się w przeszłości. Zwierzchnicy nie zawsze to cenią.
Ten serial nie jest jakimś fenomenalnym dziełem, ale jest to film, w którym po prostu zagrało wszystko. Zagrało jak należy, tworząc zespół do dawania widzowi satysfakcji.
Wiedźmin / The Witcher – sezon 1 ***, a dalsze – okaże się, jak nakręcą.
Jak wielu Polaków, zapisałem się do Netflixa żeby obejrzeć jak Amerykanie zmasakrowali / nie zmasakrowali Sapkowskiego.
Jestem Polakiem/ Mam na to papier/ I cały system zachowań.
Trochę jednak zmasakrowali. Twórcy popełnili podstawowy błąd… Nie. Popełnili dwa podstawowe błędy… Jednak nie. Dużo błędów popełnili. To może najpierw – w którym miejscu nie popełnili błędów. Bardzo dobrze dobrana obsada. Może nie wszyscy są idealnie tacy, jak w powieści, ale z pewnością są z ducha sapkowscy, szczególnie postaci pierwszoplanowe. Miałem z początku pewne wątpliwości co do Henry’ego Cavilla, czy nie jest mało charakternym Geraltem, ale mimo wszystko uznaję, że taki właśnie mógłby być Geralt, gdyby trochę mniej miał ochoty na rzucanie lakonicznymi sentencjami. Ujął mnie właściwie od razu Joey Batey jako Jaskier – pomimo różnic z oryginałem jest to postać bardzo dobrze napisana, nieco bardziej komediowa niż u Sapkowskiego, do tego duże brawa dla aktora za umiejętności muzyczno-wokalne. Z Yennefer wydobyto jeszcze więcej niż w książce dramatyzmu, film dopowiada wątki ledwo w literackim pierwowzorze wspomniane – przydaje to tej postaci sporo uniwersalizmu (z nędzy do pieniędzy, z chłopa król – ale jakim kosztem to wszystko…).
Bardzo dobrze są sparafrazowane i przekształcone wątki. Co prawda przebudowano sporo historii z pięcioksiągu, ale przebudowano je, utrzymując klimat oryginału i z korzyścią dla filmu, który z oczywistych względów musi stosować skróty. Bardzo podobają mi się efekty specjalne, lokacje scen i ogólny anturaż. Pokazany w końcowym odcinku przerobiony komputerowo zamek w Ogrodzieńcu zapiera dech w piersiach. Mam wniosek do gminy Ogrodzieniec – czy nie dałoby się ogłosić przetargu na wykonanie w rzeczywistości takiego pejzażu? Trochę dynamitu i wysiedlenie wszystkich mieszkańców z pewnością załatwiłoby sprawę.
Czytelnikowi Sapkowskiego wielką przyjemność sprawia odkrywanie książkowych motywów, cytatów i dialogów, które – na szczęście – przeniesiono w dużej części do ekranizacji. Jest inaczej niż w powieści, ale to nadal świat wyobrażony Geralta, „naszego” Geralta. Muszę tu was ostrzec, że oznacza to: to samo co w książce, tylko jakby bardziej, bo naocznie i filmowo – seks, krew i monstra w różnych postaciach, także ludzkich. Na szczęście charaktery nie giną w tymże zgiełku wrażeń.
Ale pod wieloma względami jest też kiepsko… Kiepski w Wiedźminie jest ogólny koncept – twórcy zrobili serial nadający się niemal wyłącznie dla wielbicieli i czytelników Sapkowskiego. Dodatkowe i bardzo dotkliwe zamieszanie wprowadza nielinearność akcji, w której nieobeznanemu z książką widzowi nie sposób się zorientować. To jest naprawdę słabe. Ta historia w większym uporządkowaniu lub chociażby z oznaczeniem typu „ wiele lat wcześniej” znacznie lepiej by się obroniła. Była w tym metoda, bo scenarzyści chcieli koniecznie (ale to koniecznie i za wszelką cenę) poprowadzić równolegle wątki trójki pierwszoplanowych postaci – czyli Geralta, Yennefer i Ciri. Przedstawili nam ich nieźle, ale z wielką szkodą dla płynności opowieści. Szkoda.
Szkoda też, według mnie, że opowieści snutej w serialu nie rozwinięto na większą liczbę odcinków i nie snuto w nieco wolniejszym tempie – materiał z opowiadań Sapkowskiego, na którym oparto film, dawał bez problemów takie możliwości. Wątki niektórych postaci (np. Myszowora albo niektórych z gildii czarodziejskiej) dałoby się wzmocnić i rozbudować, pokazując więcej ich relacji z Geraltem i przez to – lepiej określając samego Wiedźmina.
Podsumowując – tyle samo rozrywki, co zawodu w Wiedźminie. Ale jest nadzieja, że twórcy się poprawią, bo saga jeszcze nie skończona.
Tyle chwilowo zwierzeń netfliksowego neofity. Może Państwo Szanowni coś mi polecą?