Rzeczy nieoficjalne są najfajniejsze! Nie to, co te oficjalne. Oficjalny komunikat rzecznika rządu. Oficjalna delegacja składająca hołd ku czci. Oficjalny raut w ambasadzie, gdzie lekko podchmielone damy delikatnie przechylają szkło. Wiadomo.
Za to te nieoficjalnie – najlepsze.
Ja panu tak powiem, off the record, nieoficjalnie… Może byśmy tak, wie pan, nieoficjalnie. Myślę, że drogą nieoficjalną dałoby się to jakoś załatwić. Ujawniono nieoficjalnie daty matur i egzaminów (to z wczoraj). Nieoficjalność jest jakaś taka przyjaźniejsza, miększa, bardziej dla człowieka, mniej dla obywatela. Taka trochę mniej oficjalna.
Nie wszyscy się, co prawda, nad tą nieoficjalną sferą życia pochylają. Używają jej, ale się nad nią nie zastanawiają. Ale są wyjątki. Właśnie ukazał się słownik Nieoficjalne nazewnictwo miejskie Łodzi Justyny Groblińskiej (pewna zbieżność nazwisk ze znanym redaktorem – nieprzypadkowa, ale nie mająca wpływu na ową publikację). Powiem wam, że dawno się tak nie uśmiałem nad żadnym słownikiem. Dochodziło do tego, że co chwila szturchałem Współfabrykantkę i wołałem w podniecie: „Znasz to, znasz to? A to jest niezłe!” i czytałem w rozchichraniu kolejne pozycje z tego słownika. Zdaje się, że zamieniam się powoli w strasznego dziadunia, który zamęcza swoimi fascynacjami otoczenie. Ale co tam! Co się pośmiało, to się pośmiało, a co się dowiedziało, to inna rzecz. Jak mawiał Tytus de Zoo – śmiech dla samego śmiechu, to tylko niepotrzebna strata chichotów.
SKRZYŻOWANIE PALACZY – skrzyżowanie ulicy Stefana Jaracza z ulicą Doktora Stefana Kopcińskiego – n.ekspr.żart., n.ch. asocj. – zestaw.: pot. jarać ‚palić tytoń’ – SPP kopcić ‚palić tytoń’ – SPP – patrz: skrzyżowanie narkomanów.
U HENIA WIENIA – budynek Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Henryka Wieniawskiego, znajdujący się przy ul Sosnowej 9 (…)
POMNIK KURZU – rzeźba Ryszarda Popowa stojąca przy skrzyżowaniu ulicy Maratońskiej z aleją Generała Zygmunta Waltera-Janke – BŁ, KMŁ – n. ekspr. pejorat., n. ch. asocj. – zestaw.; nazywana tak prawdopodobnie ze względu na swoją ażurową formę, na której osadza się kurz.
Nieoficjalne nazewnictwo miejskie Łodzi jest w pewien sposób dla miasta zaszczytem. Zaledwie kilka miast w Polsce dorobiło się podobnych publikacji, dodajmy – poprzedzonych obszernymi badaniami autorki, która wykonała dwie setki ankiet na mieszkańcach miasta w różnym wieku i o różnym poziomie wykształcenia – od gimbazy po nestorów, a do tego zebrała jeszcze dodatkową, własną kolekcję urbanonimów i urbanimów. Bo znaczenie tych słów jest różne, co słownik przystępnie wyjaśnia – pierwszy dotyczy elementów miejskich, a drugie miast jako całości. Jest to książka de facto naukowa, starannie opracowana, opisująca na wstępnie dotychczasowy stan badań oraz przyjętą metodologię tworzenia owego spisu i zasady redakcyjne. Na końcu mamy także pełną statystykę semantyczną i formalną zebranych haseł – językową analizę owych potocznych nazw. Wszystkie te, nieznane mi bliżej leksykalne podziały na nazwy „prefiksalne”, „uniwerbizmy”, „dezintegralne”, „hipokorystyczne” i „deminutywne” – na szczęście klarownie wyjaśnione takiemu laikowi jak ja za pomocą słów nie zawierających zbyt dużo łacińskich rdzeni.
Książka stricte naukowa. A jednak, w swej wymowie… hmm… jak by to ująć? Radosna. Pozytywna. Ożywcza i dobra dla każdego czytelnika, niekoniecznie językoznawcy. Z trzech powodów. Po pierwsze słownik ten stanowi nieoficjalny i skromny, ale jednak istotny pomnik. Dla społeczności samych łodzian, która te nazwy skonstruowała i wrzuciła w obieg, skracając „Plac Generała Józefa Hallera” do zwięzłego „Czołgi” (bo za PRL stały tam czołgi T34 na cokole), a trasę W-Z wpuszczoną w półtunel, chrzcząc mianem „Rów Zdanowskiej” (bo za tej prezydent został zbudowany). Ten książkowy pomnik łodzian stanowi naoczny dowód – jesteśmy dowcipni, ironiczni zjadliwą wielce ironią, a wśród nas żyją nieznani nikomu poeci-satyrycy. Ta książka ujawnia ich dzieła i ich wredny czarny humor. To on pomaga przetrwać egzystencję w naszej Łodzi, mieście upadłego przemysłu i przeskalowanego kolejowego dworca, na którym wiatry hulają.
Po drugie słownik jest w pewnym stopniu pracą socjologiczną, która wykracza poza suchy leksykalizm – na końcu znajdujemy rozdział Pokoleniowe różnice i podobieństwa w nieoficjalnym nazewnictwie miejskim Łodzi, będący analizą tego jak potocznie mówią o mieście dzieciaki, starcy i ludzie wieku średniego. Co ciekawe – to najmłodsze pokolenie stworzyło najwięcej nazw pejoratywnych i wulgarnych, nieznanych w poprzednich generacjach. O czym to świadczy? Czy tylko o tym, że wulgaryzmy rozprzestrzeniły się bardziej w języku potocznym, czy też może i o tym, że po latach rozwoju i zmian Łódź jest oceniana przez młodych mieszkańców gorzej, niż przez dorastających w poprzednich epokach? Że mniej akceptują oni własne miasto? Że, być może, bardziej negatywnie oceniają je na tle innych miejsc?
Językowe podziały pokoleniowe są duże, a nawet bardzo duże, co podkreśla Justyna Groblińska. Sam to czuję po przeczytaniu słownika. Część z najnowszych nieoficjalnych nazw akceptuję bez zastrzeżeń i uważam za świetne, ale części w życiu bym nie użył, zwłaszcza licznych skrótowców wziętych z hip-hopowych, rapowych i innych jeszcze miejskich subkultur – typu RTK (Retkinia), WDZ (Widzew), CHNY (Chojny, a przy okazji skojarzenie z NY) czy PW (plac Wolności). Słucham czasem hip-hopu, ale tak bym o tych miejscach nie powiedział, bo mi się tak leksykalnie zupełnie nie kojarzą. Wygląda na to, że powinienem wziąć szpadelek i zacząć kopać sobie jakiś dołek. Chyba nie nadanżam (korekto, nie poprawiaj).
I po trzecie – last, but not least – Nieoficjalne nazewnictwo miejskie Łodzi wywołuje po prostu mnóstwo skojarzeń geograficzno-przestrzennych. Oczywiście połowy zamieszczonych tam nazw nie kojarzyłem i musiałem stworzyć w głowie odpowiednią mapę miasta, na której zapalały mi się w odpowiednich miejscach odnośne lampki, jak w filmie science fiction z lat 60. Nie znam tych nazw, bo są odległe od mojej dzielnicy i nie zwykłem byłem o nich mówić na co dzień. Nie byłem w temacie, że tak to nieoficjalnie ujmę. Żeby czytelnik zorientował się w nazwach odległych dzielnic w książce zamieszczono sporą ilość zdjęć autorstwa Jana Groblińskiego (m. in. zdjęcie wspomnianego Pomnika Kurzu – lepszej nazwy bym nie wymyślił), które są wielce pomocne zarówno dla czytelników łódzkich, jak i tych nieznających miasta. Do samych zdjęć mam pewne zastrzeżenia – nie dość, że sam fotografuję, to jeszcze jestem z branży architektonicznej, co oznacza, jak wiadomo, że „ja bym to zrobił inaczej”. Zdjęcia są przede wszystkim w większości zbyt ciemne i nie zawsze robione w dogodnej porze dnia – np. duża część w cieniu, co przy małym formacie fotografii mocno zmniejsza ich czytelność i efekt. Są wśród nich bardzo dobre, np. Kalafior, Błękitek, Wuzetka, Z piekła rodem (Co oznaczają te nazwy? Zajrzyjcie do słownika albo zostańcie łodzianami) – te chętnie dałbym na całą stronę, a tu oglądam je w formacie 5 na 8 centymetrów, a inne, bardziej banalne, zostały powiększone (to już decyzja wydawcy). Niemniej stanowią en masse bardzo dobre uzupełnienie – bez nich słownik byłby mniej obrazowy, a z nimi skojarzenia nazwy z miejscem stają się automatyczne i natychmiastowe.
Nie znam tych różnych nazw z odległych dzielnic, ale oczywiście znam parę innych z miejsc, w których bywam, a których w Nieoficjalnym nazewnictwie nie znalazłem. Rzecz jest oczywista – pisanie słowników to tylko chwilowe przyłapanie rzeczywistości in flagranti, a język jest żywy i obszerny jak ocean. Lokalność pewnych nazw często nie wypływa na powierzchnię. Justyna Groblińska zdaje sobie sprawę, że spis nieoficjalnych nazw łódzkich jest projektem otwartym i zachęca do mailowego nadsyłania własnych propozycji. Czytając słownik do pierwszej w nocy, upstrzyłem marginesy ołówkowymi nazwami, jakie przychodziły mi do głowy, między innymi takimi jak „Mojżesz” (pomnik Dekalogu w parku Staromiejskim), „Hotel partyjny” (siedziba IPN na Biegańskiego – dawniej przyjeżdżała tu wierchuszka PZPR wizytująca Łódź), „Kasa Chorych / Szpital gettowy” (znany budynek, dziś pustostan, ale tam się właśnie urodziłem i wielu innych łodzian też), „Spatif” (willa Lurkensa), „Domki Skarbowe / Osiedle Skarbowe” i jeszcze kilkoma innymi. Nie omieszkam podesłać ich autorce książki.
Czytając słownik, płyniemy po tym leksykalnym morzu slangu zaprawionego humorem, skrótowcami i celnymi dołożeniami do pieca, które nie oszczędzają nikogo. Nazwy historyczne, wzięte od miejsc i obiektów już nieistniejących realnie, a jedynie w pamięci ludzi. Nazwy od patronów i bohaterów, od fabrykantów i wydarzeń. Przekręcające znaczenia i znaczenia podkreślające. Traktujące Łódź z miłością, czułością, nienawiścią i złością na rzeczywistość. Całe spektrum historyczno-socjologiczne w jednej małej książce.
Przy okazji Nieoficjalne nazewnictwo staje się też przewodnikiem lekturowym. Mało czytam książek naukowych, jest to pierwsza, w której oprócz bibliografii zamieszczono także netografię. Nie wiedziałem nawet, że istnieje takie słowo. No proszę! Człowiek poszerza swój język przez całe życie, to jest fajna sprawa i do tego końca nie ma (jeśli nie liczyć pogrzebu). W netografii słownika jest dużo ciekawych linków do eksploracji. Część ze słownikowych nazw autorka wzięła z internetowych tekstów. A jeden uświadamia nas, że Łódź wcale nie stoi na najgorszej pozycji w polskim rankingu slangowego nazewnictwa. Przytaczam na koniec:
PORTAL MIĘDZYGALAKTYCZNY – deprecjonująca nazwa Ozorkowa, która (…) ma na celu uświadomienie ludzkości, że tzw. Ozorków to czarna dziura między Zgierzem a Łęczycą.
Polecam słownik!
Marcin „Fabrykant” Andrzejewski