Jak to było? Wszystko pamiętam jak dziś. Na początku wszyscy myśleli, że to jest wieś. Zabita dechami dziura. A tu Jagiełło – łubudu! – walnął prawa miejskie. Psy nic z tego nie zrozumiały i dalej szczekały tylną częścią ciała.
Nic się nie działo. Z nudów dalej chłopy uprawiali pola. Młynarz ze stawu na rzece Łódce pił w samotności we młynie, bo nawet knajpy nie było, tylko okowitę trza było samemu robić.Ktoś wpadł na pomysł zbudowania ratusza – że niby miasto, to i ratusz. Co z tego, jak zaraz się rozwalił. Dalej wieś.
Tak jak siedzieli w swoich domach, nagle wszyscy zostali obywatelami zupełnie innego państwa. Nie oni pierwsi i nie ostatni w naszej części świata, panie kochany. Nowy kraj znaczy. Polskie Królestwo. Ale takie więcyj ruskie jakby. Przyjechał Rembieliński. Rajmund mu było. Od razu poznać, że wielki pan. Rozejrzał się i powiedział, że będzie tu miasto. Co te pany nie wymyślają… Miasto na wsi! Kury zupełnie nie rozumiały tego planu, nadal taplały się w błocie pod kościołem.
Geometry przyjechały. Rynek był krzywy, to go zaczęły prostować. Ale co to za rynek – skoro nawet ratusza nie było. Sołtys się zapalił do tej idei, bo go zaczęli tytułować burmistrzem. Być burmistrzem fajnie jest! No pewno! Obiecali, że ratusz ma nawet być. Burmistrz się cieszył. Nie zrozumiał, niestety, że miasto ma być nie tu wcale, ino za stawem, wiorstę dalej.
Rembieliński znów przyjechał z geometrami, burmistrz chciał mu coś powiedzieć, gębę otworzył, ale ten go minął i pojechał za stawem działki mierzyć. Aż poszli wszyscy za ten staw, patrzeć jak puste pola i olszynkę Rembieliński nazywa miastem. Po cichu pukali się w głowę. To jakieś Nowe Miasto chyba ma być…
Niemce przyjechali. Trzy sztuki. Mówili coś, ale po niemiecku. Nikt nic nie rozumiał, chociaż my nie tak dawno pod Niemcami byli. Ci nowi w dialekcie saksońskim szprechali. Ale zaraz na rzeczce jakiś folusz czy inną farbiarnię w chałupie zrobili. Dziwne. Na wsi?! Wytyczyli to miasto za stawem. Wszystko, panie, wzdłuż drogi na Piotrków. Cienkie jak śledź. Ale jakie tam miasto! – działki długie jak józkowe pole. Rolne. Od razu widać, że wieś. Geometry mierzyli, mierzyli i tak wymierzyli, że im ulica od północy w środek rzeki Łódki wcelowała. Wzdłuż. He he. Co, niby po dnie będziemy koniami jeździć? No w sumie… Wykąpać się czasem można.
Ledwo działki za stawem wytyczyli, znowu jakieś nowe, głupie pomysły! Pięć kilometrów dalej, hen za lasem nad rzeczką Jasień znowu mierzą, tyczą, kołki wbijają w krzaki. Następne miasto obmyślają. To chyba już trzecie! Co za głupota. Przecież tu żadnego miasta nie ma!!! Ale bez sensu! Co za głąby! Działki nad Jasieniem nazwali „Łódką”. Chyba mapy czytać nie umieją! Łódka nie tam płynie! Każdy to wie, a zwłaszcza pijak młynarz. Pamiętam, jak ze stawu go wyciągali, mało się nie utopił.
Następne Niemce przyjechali. I następne. A ci to z Grünewaldu, a ci to ze Szwabii, a ci to ze Zgierza. Dla uproszczenia nazwaliśmy ich wszystkich Olędrami. Niemożliwe! Ratusz dla naszego burmistrza wybudowali na starym mieście. Ale co z tego, jak przyjechał niejaki bogacz fabrykant Kopisch i w nim zamieszkał. Tyle że płacił dobrze. Niech ta mieszka.
A wiecie, że drewno na chałupy, to za darmo tym wszystkim przyjezdnym dawali?! A w ogóle, to sześć chałup, już całych i zbudowanych dali za darmo tym Niemcom. Skandal! I to Ruskie Niemcom dali. No bo przecie my pod Ruskiem siedzieli wtedy.
Ktoś tam niby mieszkał w tych domeczkach przy Piotrkowskiej, ale jakie to miasto, jak pole za chałupą uprawiają. Co prawda, coś tam po domach tkają i przędą, ale żeby od razu miastem to nazywać? Ani jednej murowanej chałupy tu nie ma, chyba w mieście nigdy nie byli.
Nie no. W tej osadzie Łódka, he he, Łódka nad Jasieniem, pięć wiorst od prawdziwej rzeki Łódki wreszcie jakieś coś większego. Wielgaśną manufakturę nad rzeczką pobudowali. Niemiec Wendisch postawił. W środku wsi! He he.
Przyjechali z tej Saksonii i piwa chcą. Piwa i modlitwy. Ewangeliki jedne. No, co zrobić, pobudować postanowiono przy tym ośmiokątnym rynku, co to na nim nic nie stoi, kościół, czy tam zbór. Budowniczy się zarzekał, że na świętego Jana kościół stanie. Ale nie powiedział w którym roku. No to budują i budują… A potem browar, nad Łódką. Browar to szybko postawili. W sumie fajnie, bo nie było już co pić. Z Łódki się już nie dało, bo co dzień w innym kolorze woda płynie. Jak pijany młynarz wpadł we czwartek do stawu, to był cały niebieski. A jak w sobotę, to zielony, taki więcej z oliwkowym odcieniem.
No, jak już jeden budynek na tym placu stanął, to zaraz ambicja im skoczyła, żeby ratusz budować. Żeby już dwa miejskie budynki na tej wsi stały. No przepraszam – trzy, zapomniałem o Wendischu. Ale to taki kawał drogi jedno od drugiego, że można nie pamiętać. Tylko cieniutką niteczką traktu na Piotrków połączone. Jak dwa miasta. Albo jak trzy nawet.
Nasi Żydzi na Starym Mieście zawsze siedzieli i spokój był. Wiadomo było, gdzie ich szukać. No ale jak Niemce zaczęli przyjeżdżać, to i Żydzi. A to tu się osiedlą, a to tu. No to nasz sołtys… tfu… przepraszam, nasz burmistrz dalejże rewir żydowski wytyczać, że niby nad Łódką się mają osiedlać i nie gdzie indziej. Oni, że niby tak, tak, zgoda, ale jak ich więcej przyjechało, to burmistrz nie nadążył pism do nich pisać. No bezhołowie zupełne. Wszędzie są. Niemce też. I Polaki.
No i pomylili się geometrzy! A to osły! Jak wy, jeden z drugim, dzisiaj swoim automobilem jedziecie zygzakiem pomiędzy Sienkiewicza a Wschodnią, zamiast prosto, po bożemu jechać, to wiecie dlaczego? Ano bo Nowe Miasto jeden geometra mierzył, a te działki pięć wiorst dalej nad Jasieniem – drugi. Nie trafili!!! Ulice im się nie zeszły. A to się dopiero okazało, jak się dzielnice połączyły.
Potem się zaczęło dziać nad Jasieniem! Bo tu w Starym Mieście dalej wieś była, prawie po staremu. Tylko taka więcej… więcej taka produkcyjna. Zabudowa tego pustego rynku nowomiejskiego dalej jak nie szła, tak nie szła. Prosili, namawiali – nic. Całe dwa budynki stały przy głównym placu w tym mieście. A nad Jasieniem, to się działo, fabrykanci sobie działki wyrywali! Gayer, ten to dopiero! Dwadzieścia budowli sobie postawił, w tym fabrykę wielką jak katedra. I białą. Może stąd nazwa? Biała Fabryka. Bo biała była. Dwadzieścia budynków postawił – wszystkie bez pozwolenia na budowę!
Urzędniki wiejskie, co to się sami nazywali miejskie, to z biur mu nie wychodzili temu Gayerowi, żeby budynki legalizował, plany przedstawiał, kary płacił. Zupełnie jak dzisiaj. A on tylko śmiał się, bo pieniądze miał i koneksje wyższe, a z każdym dniem worek rubelków mu spływał do szuflady, podchwytliwie pytał – a co mam napisać, w jakim stylu ten mój pałacyk postawiony według panów, hę? A oni mu na to: yyyyy… w gotyckim? A on na to: a wcale że nie, bo w neorenesansowym, głąby. I tak to szło.
Ale żeby to miasto było? Jakie tam miasto! Wieś z fabrykami! Największe w niej domy – jednopiętrowe, a i to dziesięć na krzyż murowanych. A urzędniki i geometrzy tyczyli i tyczyli nowe działki, bo miasto miało być, a nie wieś. Władze ruskie kazały.
Chciejstwo! Połowa to przecież rolę uprawiała za chałupami w tym mieście. Krowy muczały na głównej ulicy! Tyczyli i tyczyli. Pierwszy w mieście park wytyczyli. Podobnież w Polsce drugi, po ogrodzie Saskim. Znaczy się w obecnej Polsce, bo żadnej Polski tam wtedy nie było. Piękny park między chałupami, he he, Kwela go nazywali, bo same źródła tam były, jak sama nazwa wskazuje. Tak go tyczyli, że jak przyszedł Scheibler, to mu musieli kawał tego parku odkroić, bo już miejsca nad Jasieniem nie było.
No dobra. Niech będzie.
Jak już linię kolejową dociągnęli, to miasto od biedy musiało być. Do wsi to stacji kolejowych nie robią. Może z wyjątkiem Włoszczowej. Z linią kolejową to też było nieźle. Jakże nie miała być wspaniała i przelotowa! Prosto z carskiej Warszawy przez Łódź na Poznań miała kolej lecieć, przez całe miasto w poprzek. To by dopiero było! Chyba by dwie Łodzie trza było wtedy postawić, sądząc z późniejszych wydarzeń. Północną i południową. Co się, panie, podzieliło, to by się już chyba nie skleiło… Na szczęście plany to jedno, a życie to drugie. Urzędniki chciały i planowały, a Jan Bloch miał pieniądze i budował. Taka to była różnica. Ale w 62 dni zbudował! Dwadzieścia sześć kilometrów do Koluszek. Co to się potem nie działo, jak tą linię zbudowali! Zapomnieli, że miasto mają w trzech częściach planowane – to Stare na północy, co to młynarz nad stawem, to Nowe w środku, co to Rębieliński w polu mierzył i to nad Jasieniem, pięć wiorst dalej na południe. I że jakoś wypadałoby je wszystkie połączyć, jak ludzi przybędzie. A tu, panie, linia kolejowa, ciach! Urzędniki mówią: ale panie Bloch, toż jakie wiadukty trzeba zrobić! Przepusty, przejazdy! A Bloch na to: a wała! Sami se róbta, ja swoje zrobiłem, kasa mi już leci. A poza tym – po co to w ogóle robić, jak tu wszędzie wieś dookoła.
Szczęść Boże, że Bloch po taniości robił i tylko do centrum kolej doprowadził, a nie na przestrzał w poprzek Łodzi. Jakby linia dalej do Poznania leciała, to Niemcy znad Jasienia z Żydami ze Starego Miasta mogliby się do dzisiaj tylko przez tory oglądać. Przez lornetkę chyba. Bloch gadał: żadnego wiaduktu nie da się zrobić! Dobrze, że mu nie uwierzyli i dwa lata później coś tam poprzebijali, na miejski koszt bodajże.
No a potem. Dopiero potem to się na dobre zaczęło. Niektórzy mówią, że Łódź, kompletne miasto, powstała w sto lat. Gdzie tam! Ale skąd! Kłamią. Dopiero jak się secesjoniści w Ameryce wyrżnęli i amerykańska bawełna zaczęła płynąć do Łodzi szeroko, dopiero wtedy się miasto prawdziwe zaczęło. I patrzta, niektórzy gadają, że globalizacja to dopiero teraz i że Chińczyk nietopyrza zjadł, a my cierpimy. Gdzie tam! Już wtedy! Łódź nie w sto lat, a w trzydzieści była zbudowana. Wcześniej tylko marzenia geometrów, kury, kaczki, drób i droga na Ostrołękę… Znaczy się na Piotrków, na Piotrków.
Stary Józwa
PS. Wspomnienia napisane na podstawie książki Krzysztofa Stefańskiego „Łódź. Narodziny miasta” (foto). Tam jest trochę dokładniej i na poważnie.