Wpadła mi w ręce książka, którą sam bym chętnie napisał. Gdybym tylko jakąś miał napisać. Musiałbym tylko trochę więcej wiedzieć i więcej fotografii obejrzeć. No i mieć nieskończone pokłady czasu. Ale na szczęście książka już jest, zatem czuję się zwolniony z tych obowiązków i mogę spokojnie leżeć na kanapie i czytać. Co za ulga.
Czy to łatwo wybrać 1001 istotnych fotografii ze zbioru wszystkich istniejących? Dla uświadomienia problemu: książka donosi w przedmowie, że w 2017 roku szacunkowo powstało ich 1,3 biliona, a co dwie minuty powstaje dziś więcej zdjęć niż w całym XIX wieku. Zatem niewątpliwie niełatwo. Ciężka sprawa. Jakie kryterium przyjąć? Estetyczne? A czy pierwsza na świecie fotografia pana Niepce’a – LINK była estetyczna? No, nie do końca. Raczej nikt nie jest gotów wieszać jej sobie w dużym formacie nad kanapą. Mimo to trudno nie zamieścić jej w książce o tysiącu i jednej najważniejszych fotografii.
Autorzy książki zdecydowali się, jak najsłuszniej, na kryteria kulturowe i historyczne. Powstała księga, która najlepiej z dotąd przeze mnie czytanych obrazuje całą historię fotografii, jej ewolucję, wpływ na świat, na rzeczywistość zarówno zwykłych zjadaczy chleba, jak i na kierunek, w którym szły całe państwa. Bo fotografia miała taką siłę, a nawet ma do tej pory, jeśli tylko przypomnimy sobie zdjęcie Nicka Ut, które przyczyniło się do zakończenia wojny w Wietnamie albo zdjęcie zakładnika z Guantanamo zrobione przez Jeana Marca Bouju, które wzmogło dyskusję na temat traktowania islamskich terrorystów w USA. W książce znajdziemy też wiele starszych dowodów na siłę fotografii – choćby zdjęcie blizn od bata na plecach niewolnika, dzieło panów McPhersona i Oliviera. Ważny głos w sprawie zniesienia niewolnictwa.
Te istotne fotografie można w „1001 fotografii” zobaczyć. Ale można tam zobaczyć tak naprawdę niemal wszystko. Przy okazji jest ta książka także wielkim zapisem historii naszej kultury, zaczynając od XIX wieku, a kończąc na „teraz”. Jest tam wielka liczba pięknych, świetnie zrobionych fotografii, ale też tych, które walor dokumentacyjny mają na pierwszym planie. No ale jak tu nie zamieścić ich w zestawie, skoro widnieją na nich Elvis Presley, mierzony lekarską wagą podczas rekrutacji do wojska, Buzz Aldrin spacerujący w podskokach po księżycu, Henri de Toulouse Lautrec malujący „Taniec z Moulin Rouge” albo Ronald Regan właśnie postrzelony u drzwi limuzyny. Siłą rzeczy oglądamy kadr za kadrem skomplikowaną historię XX i XXI wieku.
Ciągły rozwój. Od statycznych fotografii architektury, jakie robili pierwsi wynalazcy tego medium – Niepce, Fox Talbot, Daguerre (Fox Talbot wyróżnia się tutaj ewidentnie jako wysokiej marki esteta), przez wyciąganie, ile można było wyciągnąć z fotografii jako narzędzia reportażu w czasach, kiedy zdjęcie naświetlało się pół minuty (fotografie Rogera Fentona z wojny krymskiej), aż po strzelane seriami zdjęcia zatrzymujące świat w ułamkach milisekund. Zdjęcia żywe, ostre i prowokujące, zdjęcia spokojne, refleksyjne i klimatyczne. Mistrzowie najwięksi, mniej znani, ale także anonimowi fotografowie, po których został nam tylko pojedynczy kadr. Oni sami utonęli w pomroce dziejów, zginęli na wojnach albo nie zapisali się w pamięci.
Chwalebny dla tego almanachu jest fakt, że daje też szeroki przekrój geograficzny. Fotografię wynaleziono w kulturze zachodniej i dość często wyłącznie z punktu widzenia Zachodu takie książki są pisane. „1001 fotografii, które musisz zobaczyć” na szczęście patrzy szerzej – jest i Tomatsu Shomei z Japonii i fotografowie z Indii, paru Rosjan, kilku Czechów. Choć anglocentryczność autorów przejawia się w dużej przewadze zamieszczanych tu dzieł fotografów zza oceanu, a międzynarodowość wzrasta wyraźnie dopiero pod koniec książki, zgodnie z linią czasu i postępów globalizacji przedstawionych w tym albumie.
Daje ta książka obraz uniwersalności narzędzia fotograficznego, jego możliwości rejestrowania prawdy i możliwości kłamania. Tak jest – kłamania jak z nut. Już wśród dzieł XIX-wiecznych fotografów pojawiają się pierwsze fotomontaże, pierwsze ustawki, które udają prawdziwe życie (prawdziwe życie nie będzie przecież czekać pół minuty, aż się klisza naświetli), a też i pierwsze wątpliwości w kwestii fotograficznej prawdy. Nie przeszkadza to podziwiać fantastycznie pięknych zdjęć pejzażowych Gustava Le Greya, który składał je z osobno naświetlonej ziemi i osobno naświetlonego nieba. Całość – lepsza niż prawdziwa!
Znalazłem w tej książce całe mnóstwo inspirujących rodzynków, których wcześniej nie oglądałem na oczy. Jak już na wstępie pisałem, nie oglądałem wystarczająco wiele. Na bazie tego albumu tworzę sobie długą listę autorów, których wypadałoby w swej ignorancji zgłębić. Wspomniany Le Grey, Kurt Hutton, Thomas Annan, który był jednym z pierwszych fotografów społecznych i dokumentował slumsy w Glasgow w latach 70. XIX wieku, Herbert Pointing poetycki reporter pierwszych wypraw antarktycznych, Horace Nichols propagandysta fotograficzny I wojny światowej, Harold Edgerton, superestetyczny dokumentalista ruchu, Erwin Blumenfeld, fotograf Vogue’a, Judy Dater, współtwórczyni grupy „f/64”, Slim Aarons, portrecista celebrytów. Można tak wymieniać bardzo długo.
A oprócz tego cała plejada najlepszych i uznanych fotografów świata – Atget, Weston Steiglitz, Evans, Burke-White, Bresson, Nadar, bracia Capa, Rene Burri, Eliott Erwit, Ansel Adams (o nich się już wiele pisało na Fotodinozie – LINK), są też moi współcześni faworyci Georghij Pinkhasov i Alex Webb, jest Mark Power. Ba, jest też polskie Pobierowo, fotografowane przez tego ostatniego. Polskich akcentów prawie nie ma, jeśli nie liczyć Seymoura Chima. Może i szkoda, ale znaleźliśmy się w doborowym towarzystwie Czechów, których też w tej książce jest ciut zbyt mało, jak na skalę dobrej czeskiej fotografii. Jak wiadomo – „ja bym go zrobił inaczej”, jak powiedział jeden architekt do innego, który przedstawiał mu właśnie swojego syna. Doprawdy, ciężko jest wybrać 1001 zdjęć, które zadowoliłyby Każdego Architekta.
Czy 1001 to dużo, czy mało? Pod względem roboty, jaką trzeba było poświęcić redakcji tego albumu, to olbrzymia liczba. Teksty do zdjęć pisało dwudziestu dwóch autorów, miłośników i badaczy historii fotografii, pod nadzorem redaktora Paula Lowe. Czasem się żałuje, że część zdjęć zamieszczono w niezbyt wielkim formacie, jednak gdyby wszystkie dać w rozmiarze całostronicowym, książka ta stałaby się dogodnym klockiem do podkładania pod koła w celu unieruchamiania autobusu. I tak jest sporej grubości, ale przynajmniej miłośnicy fotografii mogą ją wygodnie czytać w łóżku. Czy 1001 zdjęć to dużo? Każdy wracający z długich wakacji fotograf, każdy reporter ślubny, każdy Japończyk zwiedzający Europę z cyfrowym aparatem zdaje sobie sprawę, że daje się tyle zrobić w stosunkowo krótkim czasie. Opracowane w albumie zdjęcia są jednak zbiorem bardzo satysfakcjonującym, wyrazistym i różnorodnym. Wychodzącym w lewo i w prawo poza klasyczne opracowania.
Ta książka, jest wręcz oceanem historii fotografii, w który można się zanurzać do woli tu i tam. Każde zdjęcie starannie opisane, z wyjaśnionym kontekstem i króciutkim biogramem fotografów. Co kilka stron świetnie dobrane cytaty, których wiele zapada w pamięć:
Jaki jest pożytek z ogromnej głębi ostrości, jeżeli nie towarzyszy jej stosowna głębia uczucia? Eugene Smith – fotograf znany z wystawy „Family of the Man”
W tamtych czasach nie było gumowej amunicji; istniała tylko ta ostra. Gdy wyciągali broń, wiedziałeś, że jesteś martwy. Sam Nzima- fotoreporter z RPA.
Album świetnie wydany (przez Dom Wydawniczy Elipsa), dobrze przetłumaczony. Przy tym popularny, nieprzesadnie naukowy i nieprzesadnie analityczny, pozwala rozwinąć skrzydła swojej interpretacji i swojej wyobraźni. Jak pisze w reklamach Heineken – prawdopodobnie najlepsze przekrojowe opracowanie o historii fotografii, jakie u nas wydano. Jak odróżnić dobrą fotografię od złej? Wystarczy że obejrzysz milion zdjęć. Potem już nigdy się nie pomylisz (cytat strawestowany). Wyselekcjonowane 1001 sztuk nadaje się idealnie jako godny polecenia drogowskaz.