– Baco, potrzebne wam drewno? – Niiiii. Rano baca się budzi – nie ma drewna.
Padło pytanie – czy poezja jest jeszcze potrzebna. Padło, no to trzeba odpowiedzieć. Ostrzegam, że będzie to odpowiedź laicka, to znaczy odpowiedź kompletnego laika. Za to szczera. No i jeszcze będzie to odpowiedź osobista.
Drzewka nie wziąłem, choć dodawali do tomików poetyckich. Ale drzewek u mnie nadmiar. Wyrżnąć trzeba, a nie sadzić. Samą poezję wziąłem. Tanio, bo po pięć złotych sprzedawał poezję Łódzki Dom Kultury w Światowym Dniu Poezji, dodając do każdej książki darmo sadzonkę. Ale ja lubię przesadzać tylko w felietonach.
Pierwsze pytanie pomocnicze. Czy ta poezja jeszcze w ogóle jest? Odpowiedź pomocnicza – chyba nie ma. Nie ma czegoś takiego jak poezja i rozmyślania o poezji w dyskursie głównego nurtu. Mało kto pisze o poezjach, nikt nie podnieca się i na czynniki pierwsze nie rozkłada, nie analizuje i nie syntetyzuje. Poetów też prawie nie ma. A nie, sorry, jest dwóch – Wojciech Wencel i Jarosław Marek Rymkiewicz. O nich się słyszy czasami. Nawet prezydent do kanonu czytelniczego wstawił. I kto jeszcze jest? Nobliści. Nobliści są. Można się nimi chwalić tu i tam, albo tu i tam ganić. Za to poezji tych poetów nie ma. Ludzie są, poezji brak. Sądząc po tych symptomach poezji nie ma, bo jest potrzebna do czegoś zupełnie innego niż się powszechnie uważa. A przynajmniej nie do tego, do czego jest potrzebna zdaniem poetów.
A czy kiedyś była bardziej potrzebna? O, kiedyś tak. Kiedyś niosła pod strzechy kaganek oświaty, odpowiednie dawała rzeczy słowo i krzepiła serca, umysły rozpalała. Była cytowana i recytowana. Na samizdatach drukowana, przemycana z zagranic, dzieciom powtarzana. Ale dzisiaj? Dzisiaj kredyt we frankach, „Taniec z gwiazdami”, pispeo, mundial, Chmurka się przejęzyczyła, jaja nie do wytrzymania – to są tematy dnia. A jak się głębiej zastanowić, to ta kiedysiejsza potrzebność poezji to jest przy okazji jej przekleństwo. Bo poezję zwyczajowo używa się do takich rzeczy – jak rozbiory są, okupacja albo jak trzeba pałką po głowie oponenta walić, to poezja nagle nabiera znaczenia. Na pierwszej stronie gazet jest z nienawiścią… tfu, przeciw nienawiści drukowana, albo mówi, że to, co się podzieliło, to już się nie sklei.
Nie ma wolnej poezji, tylko ta zaprzężona do zaprzęgu i w obroży. Ta trafia. Może nawet w radiu o niej powiedzą. To znaczy jest, jest oczywiście i ta wolna, tylko kto jeszcze czyta do poduszki wiersze? Ja nie czytam. No dobra, czytam od przedwczoraj, od Światowego Dnia Poezji. Kiedyś czytałem. Może za dobrze nam dzisiaj? Za wygodnie, żeby poezja się przydawała? Czy istnieje w ogóle poezja dobrobytu?
Paweł Sołtys (Pablopavo) z okazji konkursu Europejski Poeta Wolności: 200 lat temu powoływali narody, ustanawiali państwa, wszczynali rewolucje, zbierali hołdy i wymyślali języki, którymi mówiły całe pokolenia. Więcej – jeszcze 50 lat temu tak było, a i sam pamiętam imprezy poetyckie z połowy lat 90., na których kolejki do poetek i poetów były dłuższe niż te po wino, a przecież te po wino praktycznie nie miały końca.
Poezja oczywiście nie znikła, żyją poetki i poeci, ale w coraz większych samotnościach, w niszach, gdzie mało kto zagląda. Parę lat temu, gdy to zauważyłem, zrobiłem małą sondę wśród rówieśników i młodszych znajomych. Wbrew tytułowi słynnej swego czasu antologii – nie mieli swoich poetów. Ani poetek. Wykształceni, znający języki ludzie odpowiadali coś półgębkiem o noblistkach, noblistach i tych, którzy niemal noblistami zostali. W najlepszym razie przypominał im się licealny Bursa, Wojaczek, Świrszczyńska czy Poświatowska. Ale to były raczej chwilowe rozmarzenia, jak wspomnienie Wojtka czy Beaty z 3C. Oczywiście, gdyby poskrobać, to ta poezja, czy coś poezję przypominającego (nie mnie rozstrzygać), jest ciągle obecna w życiu młodych ludzi: w piosenkach (oby dobrych), w rapie przede wszystkim, który przecież gdzieś do tradycji griotów się odnosi. Tyle tylko, że to ucięte, jakby pewne sprawy trzeba było odkrywać na nowo – poczwórne rymy i proste treści, jakby nie było ciągłości, tych wszystkich kobiet i mężczyzn od setek lat nad kartkami. Smutne? Trochę tak.
Poezja musi kryć się dzisiaj nieco, maskować, żeby przeżyć. Chowa się w raperskich rymach, ska reggaemuffin i reggae. Trzeba jej szukać, tropić, drążyć i nasłuchiwać. Pablopavo, Lao Che, Afrokolektyw, Vavamuffin. Trzeba szukać poezji w prozie życia. Ukryta, ale gdzieś tam jest.
Do czego jest poezja? Czy wystarczy, żeby tylko rezonowała z uczuciami czytelnika? Czy ma tłumaczyć świat i być głosem pokolenia? Hm. Może trzeba by się zastanowić, jakie w ogóle są te dzisiejsze pokolenia. Wydaje się, że coraz bardziej inne niż te przeszłe, coraz bardziej skrótowe. Bardziej doczesne. Pytania egzystencjalne i astralne nie są specjalnie w modzie. Pablopavo ma pewien pomysł, jak rozpędzić poezję:
Ponieważ jednak jestem człowiekiem czynu, zacząłem powtórną pracę u podstaw. Tu komuś Leśmiana, tam Sendeckiego, Joannę Mueller siostrzenicy, Bargielską nowej dziewczynie kolegi, punkowcom znajomym – Konrada Górę. Prezenty świąteczne, imieninowe, na rocznicę ślubu, na komunię – wiadomo, Ficowski albo Grochowiak. Nikomu żadnych perfum, skarpet, kryminałów, bielizny (choć czasem kusi) ni bibelotów. Tylko mowa wiązana, choćby rozwiązła, albo ledwo sfastrygowana i bladobiała.
Może to i pomysł, choć czy nie będzie to coś w duchu podarowania wszystkim kompletu japońskich przynęt wędkarskich? Niektórzy się ucieszą… Jak wiadomo tylko niektórzy.
No i jaka ta poezja ma być, żeby zażarło? A, to pewnie dla każdego inna. Parę tomików kupiłem. Anna Mochalska Same głosy – no nie za bardzo. Przemysław Owczarek Cyklist – coś tam coś, Rafał Gawin Zachód słońca w Kurwidołach – o, o ,o… i Krzysztof Kleszcz Pański płaszcz… I nagle jak zażarło! Nawet o samej poezji jest. I to kompletnie niespodziewanie zgodne z moimi rozmyślaniami! Proszę bardzo:
Cała Polska czyta „Pana Tadeusza”
Okoliczności są poetyckie bardzo. Poezja
te – jak im tam – wierszyki! Sam lubię napisać
coś do rymu, jak Szymborska, poetka, choć ona nie żyje
albo Tuwim, choć ja na liryce się nie znam.
Odfajkujmy: był rok Miłosza, będzie Dzień Tadeusza, Pana.
Bo przecież: Kochajmy się!To takie uniwersalne.
W złych czasach dla biur podróży i dla linii lotniczych,
wiem, wam też nie jest lekko, poeci!
Choć piękna wokół tyle, trzęsących się gałązek,
bohaterów, co nie mają z kim przegrać. Policzki dla was
wzdymam. Bawoli róg chwytam – tyle mogę zrobić.
Tu przerwał. I weszły reklamy.
Krzysztof Kleszcz
Brawurowe to wręcz, a może i wkurzone, ta poezja z Pańskiego płaszcza. Fantastyczne zestawienia słowne, otwierające kaskady skojarzeń. Niesztampowe i ironiczne, rozpaczliwie ironiczne. Przeciw ściemie, komercjalizacji i hipokryzji. Takie mi się wydają. Ale ja to ja, może Wam się spodoba co innego. Lubię poezję taką bliską ziemi, może tych rapów za dużo się nasłuchałem, nic z górno-chmurnych poezji mnie nie chwyta. Taki więcej prozaiczny jestem i nie poradzisz. Krzysztof Kleszcz poradził. Zasiał.
Szedłem sobie po te tomiki ulicą Narutowicza, a dwadzieścia metrów przede mną kroczył niby pancernik Yamato olbrzymi pies nowofunland. Właściciela psa jakoś nie było widać w zasięgu spojrzenia. Pies sam sobie tak szedł. Przechodnie oglądali się za nim, a on zadowolony z siebie kroczył swobodnym marszem, mijając ich bez zainteresowania. Za chwilę było skrzyżowanie z Kilińskiego. Bydlę, falując czarnym futrem, wkroczyło na czerwonym. Na szczęście prawie nic nie jechało, za wyjątkiem tramwaju. Motorniczy zadryndał i musiał ostro hamować, widać było, jak przeklina i wygraża zza szyby. Na psie nie zrobiło to żadnego wrażenia, chyba się nawet nie obejrzał, przeszedł wolnym i niepodległym krokiem na drugą stronę i zniknął w parku za cerkwią.Fascynujące to było. Po prostu poezja.
Tekst i rysunek – Marcin „Fabrykant” Andrzejewski