1 stycznia obudziliśmy się w trochę innym mieście. Niby takie samo, ale trochę inaczej się nazywa. Znaczy się – niektóre ulice zmieniły nazwy i przynależność ideologiczną. Taki lajf. Tak to już jest u McDonalda. I wygląda na to, że tylko Piotr Grobliński chce budować mosty – LINK, wszyscy inni chcą natychmiast budować barykady z tych ulic. To znaczy z nazw.
Takiego bigosu na Facebooku dawno nie oglądałem. Okazała się ta zmiana ulic doskonałą okazją, żeby się powyzywać (niezależnie od argumentów merytorycznych), naubliżać sobie od komuchów, ubeków, faszystów, barbarzyńców, nieuków i Putinów. I to wszystko w wykonaniu różnych szacownych osób, które bym o takie słowa nie podejrzewał. W ogniu tej dyskusji zapaliło się trochę rzeczy, miedzy innymi sporo mostów. Straż pożarna nie dojechała, bo jej się nazwy ulic pomyliły.
Nadmienię tu, że sam nie jestem przeciwnikiem tych zmian nazewniczych, a nawet uważam, że można by je posunąć jeszcze dalej. Wszyscy usuwają z nazw ulic i placów komunistów, utrwalaczy i wywoływaczy władzy ludowej, a taki Teodor Roosevelt, ja się pytam? Co on takiego dobrego nam zrobił, że ulicę ma w samym centrum i to taką, która malowniczo do ładnego neogotyku prowadzi? Ja tam pamiętam, że sprzedał nas Stalinowi za trzy złote, nic więcej. No, pamiętam jeszcze, że Jana Karskiego grzecznie wysłuchał i prawie mu nie przerywał.
Tak. Bo rzecz się o pamięć rozbija. Nie o fakty właściwie. O 700 tysięcy różnych pamięci, czy ile tam Łódź ma jeszcze mieszkańców. Każdy pamięta inaczej i co innego. Pamięć wywołuje emocje, a emocje wiodą lud na barykady z nazw. Na przykład Lech Kaczyński jest przez część mieszkańców pamiętany jako współtwórca Muzeum Powstania Warszawskiego i organizator pomocy dla Gruzji oraz uczestnik Majdanu, a przez część mieszkańców po prostu jako brat nielubianego polityka. I teraz pytanie. Czy nazwanie placu Zwycięstwa, dawniej Wasserring, dawniej Wodnego Rynku jego imieniem jest raczej budowaniem mostów, czy też jednak barykad? Chciałoby się raczej te mosty budować, ale zdaje się że się nie da.
W ogniu ataków z lekka skwierczy też logika, niezależnie od zasług upamiętnionych. Według mnie powinna cicho szeptać na uszko (ta logika), że dobrze jest nadawać takie nazwy, żeby nie myliły się mieszkańcom, listonoszom i urzędom. Że na przykład adres „ul. Solidarności W. 3” nie różni się zbyt mocno od „pl. Solidarności nr 3”, że mamy też od stycznia w mieście dwie ulice Wojska Polskiego. Jedną Konspiracyjną i jedną Normalną. Zostałem zjechany, że nie znam się na historii. No fakt, nie znam się, nie odróżniam. Historykiem nie jestem, już szybciej listonoszem.
Czy szacunek, jakim darzymy postaci i organizacje jest rzeczą nadrzędną nad logicznymi zasadami onomastyki miejskiej? A czy na przykład zasada używania wyłącznie nazw i nazwisk polsko brzmiących powinna tu obowiązywać? Głos ludu twierdzi że tak, koniecznie – bo potem słyszy się stwierdzenia, że „mieszkam na Dibule”, a dom stoi na Stanisława Dubois’a. A ja twierdzę że nie, oczywiście że nie. Niech się wszyscy kształcą, douczają i sprawdzają w Wikipediach i Google Translatorze, bo inaczej niedługo i po polsku nie będą umieli nic powiedzieć. Nie mam nic przeciw nazywaniu ulic imieniem Iry Aldridge’a (z apostrofem). Niech się wszyscy dowiedzą, kim był i co z Łodzią ma wspólnego. Bo miał (już się o panu Aldridge’u kiedyś pisało – LINK). Najwyżej apostrofa nie postawią. Najwyżej będą mieszkać „na Irze”. Ale skoro postać z miastem związana (i to związana na wieczność), to czemu jej nie upamiętnić Nie będziemy przecież zmieniać nazwisk zasłużonym. Z powyższych względów nieco mniej podoba mi się John Wayne. Jest z apostrofem. I miał w dupie Łódź.
Jak napisał mi Szanowny Współfelietonista z portalu SNG Kultura Krzysztof Gol: Dobrze jest nazwać ulicę pojemnie i neutralnie. Mamy w Łodzi ulicę Edwarda, mamy Prezydenta i kwestią interpretacji jest komu się ją w domyśle przypisze. Plac Zwycięstwa może być zwycięstwem Armii Czerwonej nad faszyzmem, może być zwycięstwem Chrystusa Króla, może być zwycięstwem polskiej drużyny siatkarzy na mistrzostwach świata. A może to po prostu plac naszego osobistego zwycięstwa nad sąsiadem spod trójki, który nie sprzątał kup po psie. Ale zaczął, gdy mu rzuciliśmy ironiczną uwagę.
Troszkę drażnią mnie też pewne nazwy ulic może i słuszne, ale jakby trochę niezręczne. Czteroczęściowe mianowicie. Czy to nie przesada? Będą to z założenia nazwy, które wszyscy będą bez opamiętania skracać. Nie wiem, czy to fajne. Może trzeba było je skrócić od razu, żeby się, na przykład, tacy Strajkujący Studenci nie obrazili. Może z resztą powinni się sami wypowiedzieć ci Studenci z 1981. Pokażcie mi też te formularze urzędowe albo co gorsza te pocztowe dowody wpłaty, które zawierają wystarczającą ilość okienek, żeby tam wpisać: „Strajku Łódzkich Studentów 1981 r. nr 10”. To jest, policzyłem pracowicie, trzydzieści dziewięć okienek.
Muszą być podejmowane różne zdecydowane, a czasem kontrowersyjne decyzje. Musi być jakieś ryzyko. Nie ma ryzyka – nie ma zabawy. Bez tego cywilizacja stoi w miejscu. Więc w ogóle bez zdecydowania i kontrowersji nie da się obejść. Mam tylko marzenie, żeby podejmujący różne decyzje, miejskie, wiejskie i nijakie zastanowili się przy każdej z nich przez trzydzieści sekund – czy raczej budują właśnie Most, czy też może Barykadę? Czy będzie to las na Brusie, czy tor tramwajowy wokół placu, czy tabliczka z nazwą. Trzydzieści sekund. Projektowanie mentalnych mostów i barykad jest tak samo łatwe. Gorzej potem z kosztami ich utrzymania i użytkowania– mogą być wysokie. I to w proporcjach zupełnie odwrotnych od rzeczywistych barykad i mostów. Wydaje się, że w naszym kraju o niskim wskaźniku wszystkich zaufań, te mosty jednak bardziej się przydadzą.
Niestety, mam też niejakie przekonanie, że felietony promujące mosty są głosem niepoprawnych idealistów. Te trzydzieści sekund na zastanawianie się to jest zbyt wygórowana prośba. Większość uzna, że szkoda czasu. W końcu znacznie łatwiej pałką nawalać zza barykady.
PS. Dziękuję za cenne konsultacje tekstu Krzysztofowi „Golowi” Piotrowskiemu.
Tekst i rysunek – Marcin „Fabrykant” Andrzejewski